Autor Wiadomość
nikaa
PostWysłany: Nie 0:53, 07 Sty 2007   Temat postu:

... :*
consta
PostWysłany: Pią 23:25, 05 Sty 2007   Temat postu: Prolog? Nie, coś innego.

Wyszłam na spacer.
Podążałam wzdłuż gładkiej, prostej, brukowanej ścieżki. Było pięknie. Żadnych zmian kierunku... po prostu dróżka.
A potem... pojawił się zakręt. Ostry, trudny do przebycia zakręt. Trudny, gdyż moje nogi nie przyzwyczajone były do zmian. Z lekkim wahaniem i niemałą trudnością przebyłam go.
I znowu droga była miło, prosta i łatwa.
A potem pojawiły się kamienie. Ostre, jak brzytwa; nierówne i niemiłe. Wredne wręcz. I jeden taki kamień wpadł mi do buta. Nie mogłam go wyciągnąć - nie mogłam się przecież zatrzymać. Aż w końcu... wypadł sam. Był, i zaraz go nie było. Magia...?
Powróciła dawna ścieżka.
Ale nie na długo.
Nagle krajobraz zmienił się w pustynię. Zniknęły drzewa uginające się pod nadmiarem owoców, zniknęły krzewy zieleniejące od słońca, zniknęła trawa przynosząca ukojenie zmęczonym stopom. Była tylko gorąca, nie wygodna pustynia.
Ale po pustyni nie nadeszło znów to co było. Zamiast drzew pojawiły się przepaście, które ciężko było mi ominąć. Próbowałam, balansowałam pomiędzy nimi i robiłam wszystko, powtarzając w duchu 'nie martw się'.
Ale im bardziej przekonywałam się, że to nic nie znaczy, tym więcej było przepaści... tym były głębsze i bardziej potworne niż kiedykolwiek.
A potem widoki zaczęły się przejaśniać. Słońce mniej piekło. Spadł deszcz, który przyniósł życie; który spłukał zaschniętą krew z moich ran.
I wszystko wróciło do normy... Na chwilę.
Już niedługo po tym nagle się zatrzymałam.
T było dziwne - zawsze wręcz mechanicznie poruszałam nogami, gdyż przystanek nie był możliwy. A jednak... zatrzymałam się. Nogi ugięły się pode mną i upadłam na ziemię. Siedziałam tak, skulona, bez ratunku. Miałam ochotę podnieść się i zacząć biec. Biec tak długo, jak tylko zdołam. A byłam pewna, że zdołam długo. Ale nie mogłam. Siedziałam na suchym piasku i siedziałam.
Nie podniosłam głowy.
To było ponad moje siły.
I w tym całym spacerze brakowało jednego. Pewnej osoby.
Osoby, która położyłaby mi rękę na ramieniu i powiedziała: 'Wstań. Nie możesz tu tak siedzieć.'
Lecz osoba ta nie pojawiała się na spieczonym słońcem horyzoncie. Nie, nie było jej nigdzie w pobliżu.

Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group